– Tam – powiedział Lancelot, nagle dając nura w mgłę

– Tam – powiedział Lancelot, nagle dając nura w mgłę. Morgiana poszła za nim oraz ujrzała przechodzącą z cienia w rzeczywistość, to znów rozpływającą się we mgle postać dziewczynki, która płacząc stała po kostki w wodzie. Tak, pomyślała Morgiana, ona rzeczywiście tam bywa; a jednocześnie: Nie, to nie bywa kapłanka. Dziewczynka była niesłychanie piękna. Wydawała się cała złotem oraz bielą. Cerę miała jasną jak kość słoniowa gdzieniegdzie jedynie przetykana koralem, jej oczy były jak najjaśniejszy błękit nieba, włosy długie, płowe oraz świecące poprzez mgłę jak żywe złoto. Ubrana była w białą sukienkę, którą na próżno próbowała uchronić przed zamoczeniem. Wydawało się, że roni łzy w taki sposób, iż nie wykrzywia to wcale jej twarzy; płacząc wyglądała dodatkowo piękniej. – Co się stało, dziecko? Zgubiłaś się? – spytała Morgiana. Wpatrując się w nich ze strachem, dziewczynka wyszeptała: – Kim jesteście? sądziłam, że nikt mnie tutaj nie usłyszy, wołałam siostry, ale żadna z nich mnie nie usłyszała, a następnie ziemia zaczęła się poruszać oraz tam gdzie stałam na suchym lądzie, nagle stałam w wodzie, a wokół mnie były tylko trzciny oraz tak się przestraszyłam... Co to za miejsce? przenigdy go nie widziałam, a jestem już w klasztorze prawie rok... – Przeżegnała się. Wtedy Morgiana zrozumiała, co się stało. Welon mgły stawał się czasami cieńszy w miejscach o sfokusowanej mocy, a ta dziewczynka była na tyle wrażliwa, by być tego świadoma. Czasem przytrafiało się to ludziom jako chwilowa wizja oraz wtedy mogli zobaczyć inny świat jako cień albo chwilowe widzenie; ale całkowite przejście do tego świata było sporadycznością. Dziewczynka zrobiła krok w ich kierunku, ale zatrzymała się zalękniona. Bagniste dno uginało się pod jej stopami. – Stój spokojnie – powiedziała Morgiana uspakajająco. – Tutaj dno bywa trochę niestabilne. Ja znam przejście. Pomogę ci, kochanie. Ale kiedy ruszyła do przodu z wyciągniętą ręką, Lancelot wystąpił przed nią, uniósł dziewczynkę, zaniósł ją na suchy ląd oraz posadził na ziemi. – masz mokre buty – powiedział. – Zdejmij je, to wyschną. Patrzyła na niego w zadziwieniu. Już przestała płakać. – Jesteś dość silny. Nawet mój tata nie bywa taki silny. i myślę, że już cię gdzieś widziałam, czyż nie? – Nie wiem – odpowiedział Lancelot. – Kim jesteś? Kim bywa twój tata? – Mój tata to król Leodegranz – powiedziała. – Ja jestem tutaj w szkole, w klasztorze... – Głos znów zaczął jej drżeć. – Gdzie on bywa? Nie widzę nawet budynku, ani kościoła... – Nie płacz – powiedziała Morgiana podchodząc, a dziewczynka cofnęła się przed nią. – Czy jesteś kimś z czarownego ludu? masz taki niebieski znak na czole... – Uniosła dłoń oraz ponownie się przeżegnała. – Nie... – mówiła dalej z wahaniem. – Nie możesz być demonem, ponieważ nie znikasz, kiedy się żegnam, a siostry mówiły, że wtedy każdy demon musi zniknąć... ale jesteś mała oraz brzydka jak ci z czarownego ludu... – Nie, oczywiście, że żadne z nas nie bywa demonem – powiedział Lancelot zdecydowanie. – myślę, że potrafimy znaleźć drogę z powrotem do twojego klasztoru. Serce Morgiany zamarło, ponieważ spostrzegła, że dziś patrzył na nieznajomą dokładnie tak, jak zaledwie kilka minut wcześniej patrzył na nią: z miłością, pożądaniem, niemal uwielbieniem. Odwrócił się do Morgiany, pytając z nadzieją: – Możemy jej poradę, prawda? Morgiana ujrzała siebie taką, jaką musiała wydawać się Lancelotowi oraz owej złotej dziewczynce – mała, śniada, z tym barbarzyńskim, niebieskim logo na czole, w ubłoconej